W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej
Dlaczego wcielano
Wcielenia 1940-1945
Wcielenia w liczbach
Czy wcielano do Waffen-SS?
Polacy obywatele III Rzeszy
W Polskich Siłach Zbrojnych
Pozostałe artykuły

Wspomnienia Antoniego Garusa


Do wojska wzięty zostałem zimą 1942 roku. Była to wielka tragedia dla mojej matki. Pamiętała ona, jak ciężka była I wojna światowa. Ojciec odbierał moje powołanie trochę bardziej spokojnie, lecz wiem, że w pamięci miał ciężki front I wojny światowej, na którym spędził trzy lata w cesarskiej armii.

Miałem 26 lat. W miejscowości Chemnitz w Niemczech przeszliśmy szkolenie. Było nas dużo Ślązaków, którzy podpisali volkslistę. Dzięki temu często miedzy sobą rozmawialiśmy po polsku, lecz w tajemnicy przed Niemcami. W czasie szkolenia dostaliśmy też dwa dni przepustki. Nie opłacało się jechać do domu, ale udało mi się umówić i spotkać z kuzynem Maksem, który służył nad morzem we Francji. Niestety Maks z wojny nie powrócił. I ślad po nim zaginął.

Trafiliśmy na front wschodni. Rozpoczął się wielki letni atak na bolszewików. Zbliżaliśmy się do Stalingradu w bardzo szybkim tempie. Bardzo często Rosjanie poddawali się bez walki całymi grupami. Zajmowaliśmy czasem wsie bez wystrzału. Domy rosyjskie były bardzo biedne. Nasze familoki na Śląsku nie były zbyt nowoczesne, ale Rosjanie w domach trzymali często zwierzęta gospodarcze, a spali w skrzyniach wypełnionych słomą. I tak na czołgach dojechaliśmy do Stalingradu. W radiu cały czas gadali o zdobyciu tego miasta. I w końcu weszliśmy do miasta. Było całkiem zniszczone. Straszne. Bardzo trudno było walczyć na ulicach, ale szybko nauczyliśmy się chować, gdzie popadnie. Ciągle chodziliśmy schyleni wśród tych wszystkich gruzów.

W końcu nadeszła zima. Od razu nadeszły wielkie mrozy. Żeby choć trochę się ogrzać, szukaliśmy worków po cemencie i wkładaliśmy je pod mundury. Niektórzy zamiast worków wpychali pod płaszcze gazety. Utknęliśmy w mieście i nie posuwaliśmy się ani na przód, ani do tyłu. Jeszcze gorszy od mrozu był głód. Wielokrotnie zajmując jakieś stanowisko, z dużym opóźnieniem meldowaliśmy o śmierci kolegi czy towarzysza broni. Dzięki temu przez kilka dni otrzymywaliśmy jeszcze jego racje żywnościowe. Ludzie mieli straszne odmrożenia i często zamarzali na śmierć w nocy. Myślę ze gdybyśmy mieli wystarczająco dużo żywności, mrozy nie byłyby tak straszne i moglibyśmy normalnie walczyć. Ale tak wszyscy chodziliśmy ospali i zmęczeni. Coś dziwnego zaczęło dziać się z moimi rękami. Moje palce stały się sztywne tak, że niedługo nie mogłem otworzyć normalnie dłoni. Zgłosiłem się do punktu opatrunkowego, ale gdy zobaczyłem cała masę rannych, bez nóg rąk i z poważnymi ranami, wróciłem na pozycję. Potem zostałem ranny w głowę. Odłamek drasnął mnie z prawej strony czoła. Miałem straszne bóle głowy przez długi czas. Na szczęście, ewakuowano mnie samolotem ze Stalingradu. Gdy dowiedziałem się potem o losie reszty armii, dziękowałem Bogu za opatrzność. W szpitalu, gdzieś na pograniczu Rosji i Polski, nie pamiętam niestety nazwy miasta, leżałem prawie rok. Rana źle się goiła. Po względnym wyleczeniu, ale dalej z okropnymi bólami głowy, pracowałem na tyłach armii. W 1944 roku zaczęliśmy się wycofywać jeszcze bardziej na zachód do Polski. Niszczyliśmy za sobą wszytko. Wiele magazynów pełnych żywności wyleciało w powietrze. Tak ogromnych pożarów jak wtedy rozniecaliśmy, chyba już dziś nie można nigdzie zobaczyć.

W końcu dostałem się do niewoli rosyjskiej. W nocy Rosjanie zaatakowali nasz obóz w lesie i tak zostałem jeńcem. Chyba z miesiąc siedzieliśmy w obozie jenieckim. A był to tylko ogrodzony drutem kawałek terenu. Wielu umarło z głodu, gdyż racje były głodowe. Potem pieszo przeganiali nas z obozu bardziej w głąb Polski.

Po drodze bardzo wielu jeńców umierało. Gdy któryś upadł z wyczerpania, nie wstawał już. Dostawał kule, wpadał do rowu i taki był koniec. Idąc, modliłem się bezustannie o siłę, żeby to przetrwać. I tak doszliśmy do Oświęcimia. Na własne oczy zobaczyłem w końcu ten obóz. My Ślązacy dobrze wiedzieliśmy, do czego służył obóz koncentracyjny. Wielu naszych sąsiadów z familoków wysyłało paczki do obozu swoim uwięzionym krewnym. Teraz obóz nie zamykał już więźniów, ale całe masy jeńców niemieckich. Zamknięto i nas w drewnianych barakach. Pamiętam, jak pierwszy raz położyłem się na swojej pryczy. Na suficie pryczy, a więc na dole następnego piętra pryczy, przyczepiony był obrazek św. Antoniego. Zachowałem ten święty obrazek. W obozie karmili nas non stop zupą gotowaną z całych, nieobieranych ziemniaków, albo jakiejś brukwi. Zamiast talerzy używaliśmy kostek z pieców kaflowych. Taka kostka z jednej strony tworzy jakby koryto. Nie miałem nawet dobrej łyżki, tylko samą część nabierającą z łyżki. Cudem było spotkanie w tym obozie z mężem mojej siostry, Józefem, który również był jeńcem. Razem było nam raźniej. A niedługo wypisano nas z obozu i zwolniono. Było to 15 sierpnia 1945 roku. Niestety Józef był ranny w nogę. Odłamek tkwił w kolanie od kilku miesięcy i został tam już do końca życia.

Nie było szans na jazdę do domu pociągiem, wiec postanowiliśmy iść pieszo do Rybnika. Niestety, Józef niedomagał w marszu, więc przez większość czasu albo podtrzymywałem go, albo niosłem na plecach. Żywiliśmy się wtedy tym, co znaleźliśmy, owocami z sadów i innymi resztkami znalezionymi w opuszczonych przez ludzi gospodarstwach. Chyba po tygodniu przyszliśmy do domu. To były wielkie chwile. Wszyscy w domu płakali. Mundury od razu poszły do pieca. Były tak zawszawione, że prawie same się ruszały. W końcu mogliśmy się normalnie umyć i ubrać.

Niestety, skutki wojny odczuwałem długo jeszcze po powrocie do domu. Nieprzyzwyczajony do zwykłego domowego jedzenia, walczyłem kilka tygodni z biegunkami i zatruciami żołądkowymi. Jedna ręka również została kaleka. Do dziś palcom dużo brakuje do pełnej sprawności. Jednak po wojnie ciężkie w chwile w niemieckiej armii wynagrodzono mi choć częściowo, poprzez renty i odszkodowania dla kombatantów. Korzystałem z wielu wyjazdów do sanatoriów w Niemczech, w pięknej Bawarii i wielu innych leczniczych miejscowościach.


Antoni Garus
(spisał Adam Grzegorzek)


Źródło:

  • relacja pisemna (dzięki uprzejmości Pana Adama Grzegorzka)
Biogramy wcielonych
Relacje i wspomnienia
Album fotografii
Archiwa - gdzie szukać?
Literatura tematu
Polecane linki
Podziękowania
Strona główna
Ostatnio dodane
Księga gości



W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej