W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej
Dlaczego wcielano
Wcielenia 1940-1945
Wcielenia w liczbach
Czy wcielano do Waffen-SS?
Polacy obywatele III Rzeszy
W Polskich Siłach Zbrojnych
Pozostałe artykuły

Antoni Sz.


W 1965 roku na moją prośbę inż. Antoni Sz. zgodził się zdać relację ze swego przebiegu służby w Wehrmachcie w latach 1941-44. Urodził się w 1920 roku w Katowicach-Załężu. Jego ojciec był sztygarem na kopalni Kleofas.

W maju 1939 roku Antoni Sz. odebrał dyplom technika-hutnika w Śląskich Zakładach Naukowo Technicznych. Dwa miesiące wcześniej, podczas wiecu patriotycznej młodzieży śląskiej przy kopcu Powstańców Śląskich w Piekarach Śląskich, Antoni Sz. razem z wieloma tysiącami młodych ślubował Polsce wierność itd.

Ojciec Karola był powstańcem śląskim. W lutym 1940 roku został wywieziony do przymusowej pracy w Niemczech.

Podstawą wcielenia Sz. do Wehrmachtu była tak zwana palcówka (Fingerabdruck) Na zamieszczone w niej pytanie: "Jakiego języka (lub języki) używasz w domu?" Zgodnie z prawdą wymienił dwa języki: polski i niemiecki. I ten znak równości postawiony między językami stał się podstawą wcielenia Antoniego do Wehrmachtu.

Po okresie rekruckim został skierowany do Centrum Wyszkolenia Broni Pancernej w Nysie. Gdy szkolenie zostało przerwane na jeden dzień, aby żołnierze mogli złożyć przysięgę na wierność Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i führerowi - żołnierz Antoni Sz. odmówił złożenia przysięgi.
- W kwietniu 1939 roku uroczyście przysięgałem wierność Polsce!

Na tłumaczenie, że takiego państwa na mapie politycznej Europy już nie było - był głuchy jak pień. I co z tym fantem zrobić? Niech o losie Antoniego Sz. zadecydują urzędnicy w Ministerstwie Wojny przy Bendlerstrasse w Berlinie.

Po upływie dwóch tygodni brak reakcji ministerstwa na pismo był irytujący. Po dwóch miesiącach - nic, cisza. Trefny czołgista powtarzał kurs kierowców czołgów po raz trzeci... W Centrum nie było w tym czasie lepiej wyszkolonego kierowcy.

Po każdą ilość wyszkolonych i niedoszkolonych czołgistów przyjechał prosto z frontu wschodniego energiczny podpułkownik. Nie miał czasu na gadki szmatki, brał prosto z poligonu. Postanowił zabrać ze sobą najlepszego kierowcę. Niestety, tłumaczyli mu, akurat ten przypadek był nietypowy. Musieli mu powiedzieć w jakim sensie. A on, wysłuchawszy ich, wybuchnął:
- Dawajcie mi tego ASA DEKOWNIKÓW!!! Już ja mu wybiję polską przysięgę ze łba! Tam, na froncie!

Porywczy oficer nie zdołał wybić z głowy Sz. czegokolwiek - zginął w potyczce z sowieckimi partyzantami w drodze z kraju na front.

Czołgista Antoni Sz. trafił do batalionu ciężkich czołgów Panzer IV. Dowódcą batalionu był major Erhard von Karge. Gdy Górnoślązak z Katowic stanął do raportu w swojej sprawie, major zagroził mu rozstrzelaniem, jeżeli się odważy stanąć do raportu w sprawie wierności polskiej przysiędze.

Do załogi Panzer IV Sz. zbliżył się, a oni do niego - zanim tydzień minął. Załoga rozpoznała w nim świetnego kierowcę czołgu, a on był rad, że oni w jego dekownictwie widzieli wcielenie zasady: każdy na swój sposób ratuje się jak może.

Na froncie "generał zima" pomógł Stalinowi odrzucić Wehrmacht od Moskwy o 200 km. Miasto Orzeł, położone trochę dalej od Moskwy, zostało wyznaczone na zimowe leże dla dywizji pancernej, która w listopadzie i grudniu straciła połowę czołgów. Inne dywizje pancerne i zmotoryzowane poniosły większe straty.

Załogę czołgu, w którym Antek Sz. był kierowcą, jakkolwiek sześć tygodni była w boju - nie opuszczał łut szczęścia. Na froncie wschodnim prezent wprost niebotyczny.

Data: 23 grudnia 1941 roku. 28 stopni poniżej zera. Godzina 5.50. Pod czołgami kierowcy rozpalili małe ogniska. Wszyscy pobrali suchy prowiant na dwa dni. O godzinie siódmej rano batalion czołgów Panzer IV był gotów do akcji.

Dowódcą grupy pancernej był major von Karge. Świątecznym zadaniem grupy było przebicie się do 10 dywizji piechoty otoczonej w lasach między Batewką i Jarkolną.

Akcja trwała jeden dzień i pół nocy - otoczona dywizja została uratowana. Dowódca grupy pancernej, major von Karge - poległ na początku bitwy, został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Rycerskim. Dowódca czołgu, w którym zginął major von Karge, feldwebel Kurt Wanke został odznaczony Krzyżem Żelaznym pierwszej klasy.

Stała się dotąd rzecz nieznana w dywizji: podczas ostatniej bitwy hiena frontowa okradła poległego majora ze sporej sumy pieniędzy. Dywizyjna żandarmeria przystąpiła do polowania na frontową hienę.

Do odkrycia strasznej prawdy przyczyniła się grupa oficerów II batalionu czołgów. Skradzione poległemu pieniądze należały do nich. W posiadaniu majora znalazły się z powodu jego urlopu. Miał go rozpocząć tuż przed świętami, ale ratowanie okrążonej dywizji piechoty było ważniejszą sprawą. Miał niestety tak sporą sumę przy sobie podczas akcji. Czy bardzo wielkie było poruszenie moralne w batalionie i dywizji z powodu hien frontowych? Sporo mniejsze od oczekiwanego. Dla żołnierskiej masy był to jeszcze jeden cios poniesionej klęski pod Moskwą.

Kwatermistrz batalionu po bitwie zgodnie z procedurą od dowódcy czołgu, w którym zginął major von Karge, odebrał blaszkę rozpoznawczą oraz portfel poległego ze sporą sumą w środku. Jeżeli to były dwa tysiące marek majora, to co się stało z prawie trzema tysiącami marek należących do oficerów, które mu powierzyli (według umowy major miał je osobiście wręczyć ich żonom)?

Żandarmeria sprawdziła, czy mógł tak dużą sumę przegrać w karty. Wynik śledztwa i na tym odcinku był negatywny. Dlaczego załoga czołgu była poza wszelkim podejrzeniem? Dlatego, że poległy przed niektórymi akcjami przesiadał się z pancernego wozu dowodzenia do czołgu z załogą uważaną za najlepszą. Tak czy siak załoga nie wiedziała przed akcją, że razem z majorem do czołgu wsiądzie prawie pięć tysięcy marek!

Dobiegał końca drugi dzień świat Bożego Narodzenia. Poszli do Soldatenheimu, sowieckiego Domu Kultury. Tłok w jego salach był taki, że szpilki nie włożysz... Po kubek sznapsa trzeba było stać pół godziny w kolejce; zresztą szansy na zdobycie wolnego stolika nie mieli.

Feldwebel rozwiązał problem pod tytułem, jak spędzić świąteczny wieczór. Zaczął od zniknięcia na pół godziny. Wrócił z butelkami francuskiego koniaku w każdej kieszeni: przypadało sześć butelek na czterech - wspaniale!

Co zrobić z Sz.? Zanosiło się na imprezę z trudnym do przewidzenia zakończeniem. Co zrobić z politycznie trefnym facetem w święta? Należał do załogi i... nie należał. Na pewno należał jako kierowca czołgu. W batalionie nie było lepszego. Lecz z drugiej strony facet był jednak z zupełnie innej parafii. Po niemiecku mówił biegle, ale z fatalnym akcentem. W ten wczesny wieczór jak bumerang wracało pytanie: zabrać go ze sobą na pijatykę, czy zaproponować mu rozstanie? Wiedzieli, że ten hermetyczny samotnik nie obrazi się na nich za taką drobnostkę. A jednak wspólne przeżycia frontowe przechyliły szalę na korzyść świetnego kierowcy czołgu. Na jego pytanie "Za co pijemy? Kto stawia?" zbywali Sz. eufemistycznym: "Po majorze zostały jakieś pieniądze!". Na kwaterze przewijacza spadochronów, ziomka feldwebla Wanka, zostali powitani pytaniem:
- Włamaliście się do piwnicy oficerskiego kasyna? - drugie pytanie:
- Włamaliście się do kasy pułkowej?

Zanim się na kwaterze kompletnie urżnęli, dwóch z załogi czołgu, Hanapi i Sperber, zmusili swego dowódcę do szczerej spowiedzi. Od celnego strzału czerwonoarmisty i zsunięcia się majora von Karge, z dziurą w czole do środka czołgu, zaczęła się bitwa. Trwała od pory obiadowej do zmroku. Inny major objął dowodzenie grupą pancerną.

W czasie krótkich przerw podczas toczącej się bitwy feldwebel, mając na uwadze przymusową ewakuację czołgu, postanowił zabrać pechowemu oficerowi blaszkę tożsamości i nic więcej, lecz podczas rozpinania płaszcza dotkną sporą wypukłość wewnętrznej kieszeni. Poza portfelem w kieszeni był plik banknotów w niezaklejonej kopercie. Szczegółowa penetracja portfela i koperty zakończyła się reakcją podobną do szoku. W portfelu i kopercie było na ganzsicher kilka tysięcy marek...

Dopiero pod wieczór, gdy pierścień okrążenia został przez czołgi częściowo zrolowany, a 10 dywizja zaczęła wychodzić z okrążenia, podczas przerwy w bitwie, dla wyprostowania zdrętwiałych kończyn, załoga opuściła czołg.

Była to dogodna chwila na zorientowanie się w bogactwie, które mu los w ręce wsunął. Tylko wybranym los podrzuca bogatego nieboszczyka. Musiał sprawdzić zawartość pękatej koperty. Otwarł ją i jakby mu ktoś nagle zaświeci latarką w oczy. Cofnął by się o krok, gdyby mógł w ciasnym czołgu... Odżył w nim przedwojenny cwaniak z Schönhauserallee. Przyzwolenie na recydywę przyszło wraz z przeszłością. Hasło: "Na co umarłemu tyle szmalu!!!" nie chciało opuścić głowy...

Nie ruszył pieniędzy, które były w portfelu, natomiast, nie przeliczając pliku, włożył pękatą kopertę za pazuchę. A te, które były w kopercie, przeliczył w toalecie. Tak duża suma: dwa tysiące czterysta marek, kopnęła go jak dotyk przewodu pod prądem... Z wdzięcznością spojrzał na swego dowódcę. Na pewno nikomu nie powie, kto sobie przywłaszczył pieniądze z koperty...

Podczas zdawania kwatermistrzowi portfela i blaszki tożsamości poległego nie padło pytanie o kopertę z pieniędzmi.

Do świętowania były trzy powody: był drugi dzień świąt Bożego Narodzeń oraz sukcesem zakończona akcja bojowa i kupa szmalu. Pierwszy raz w życiu były dostawca brykietów poczuł się bardzo bogatym człowiekiem. Mając tyle szmalu nie musi stać w kolejce po pół garnuszka kornu lub samogonu.

Feldwebel Wanke przypomniał sobie o kumplu z Schönhauserallee, który był szefem kasyna oficerskiego w Orle. Z powodu, że w porę sobie przypomniał o istnieniu kantynowego byka - był z siebie dumny.

Dla obu była to transakcja stulecia! Za cenę pięciokrotnie wyższą od rynkowej byk kantynowy sprzedał czołgiście francuskie koniaki, w kasynie serwowane jedynie pułkownikom i generałom.

I wtedy zaczęła się seria kłopotów z nadmierną ciekawością kamratów oraz popełnianych błędów. Ostrożnie przybliżał załogę do prawdy. Z grona częściowo w wtajemniczonych wykluczył zdobycznego Niemca, czyli Sz. Jaki był taki był, ale zwyczajnym dekownikiem nie był. Ile trzeba mieć odwagi żeby odmówić złożenia żołnierskiej przysięgi? Tyle co wdrapanie się na Mont Blanc? Poza tym Ślązak był doskonale wyszkolonym kierowcą czołgu. Wzięte razem plusy i minusy Sz. nie miały kwalifikacji kumpla. Wersja, że po poległym zostały jakieś pieniądze - to taka wersja w sam raz dla niego.

Główny błąd - po libacji nie posprzątali po sobie. Poszli na klina do Soldatenheimu. Zatarciem śladów obarczyli gospodarza kwatery, którego pod wieczór odwiedził jego młodszy brat, porucznik, pilot Junkersa 88. Na widok rzędu pustych butelek po Hennesey, Martela i trzech innych wysokiej klasy koniaków, poczuł się uprawnionym do postawienia bratu pytania:
- Gościłeś wczoraj pułkowników?
Patrząc na rząd pustych butelek pod ścianą starszy brat odpowiedział młodszemu:
- Odwiedził mnie wczoraj kumpel z lat szkolnych z kumplami. Te puste butelki pod ścianą były załącznikiem do EK-zwei, za udział w udanym uratowaniu okrążonej dywizji piechoty.

Kilka godzin później w kasynie oficerskim porucznik pilot opowiadał z obrzydzeniem o nadzwyczajnej hojności w batalionie ciężkich czołgów.

Oburzenie oficerów na niesprawiedliwą reglamentację trunków dotarło do uszu prokuratora dywizji. Jedynym źródłem szlachetnych koniaków było oficerskie kasyno. Prokurator błyskawicznie skojarzył zaginięcie sporej sumy pieniędzy poległego majora von Karge z koniakami z kasyna.

Wizyta w kasynie i rzucenie podejrzenia, że szef barowej części kasyna sprzedał czołgistom koniaki dla najwyższych rangą oficerów, okazała się strzałem w dziesiątkę.

Czy to dobrze, czy źle, że pierwszy pomysł śledczy okazał się ostatnim? Jak mogli nie posprzątać po sobie?! Okazało się, że sprytny byk kantynowy popełnił jeden kardynalny błąd w sztuce: sprzedając trefny towar działał bez minimum zabezpieczenia. Znał Kurta Wanke, przed wojną byli kumplami z tej samej Schönhauser Allee. Razem chodzili na mecze Herthy Berlin. I co wojna zrobiła z ongiś przyzwoitego kumpla! Hienę frontową. Najpodlejsze zwierzę! Co miał na swoje usprawiedliwienie? Przed ujawnieniem jego parszywego czynu nikt by w Kurcie nie rozpoznał przyszłą hienę frontową.

28 grudnia 1941 roku cała załoga czołgu Panzer IV została aresztowana. Posiedzenie Sądu Polowego wyznaczono na 30 grudnia. Dla hien frontowych we wszystkich armiach świata był przewidziany tylko jeden wymiar kary - pluton egzekucyjny!

Prostą drogę do żałosnego finału skomplikowała obecność w składzie parszywej załogi Antoniego Sz. Podczas rutynowego przesłuchania powołał się na dwa fakty: od odmowy złożenia żołnierskiej przysięgi w maju, do aresztowania, jako Polak z Katowic, był nieuprawnionym do służby w Wehrmachcie. Stawania do raportu w tej sprawie nie zaniedbał...

Zamiast jednej sprawy będą mieli dwie. Sprawę Górnoślązaka dodatkowo komplikowała reszta załogi czołgu. W swych zeznaniach zaznaczali z naciskiem, że Sz. na pewno nie znał pochodzenia pieniędzy. Dlaczego akurat on? To proste: jakkolwiek był znakomitym kierowcą czołgu, nie uważali go za równego sobie. Że swoim polskim pochodzeniem się nie narzucał, ale był z niego zbyt dumnym, aby nam, Niemcom, włazić bez mydła do ... Krótko: żyliśmy obok siebie, a nie ze sobą. Nie musiał wiedzieć o wszystkim.

Ale grenadier pancerny wiedział, że pech majora von Karge mógł się przyczynić do zakończenia jego zezowatej kariery w Wehrmachcie. Dlatego, w kwestii narodowościowej był nieustępliwy.

Podobnie nieustępliwy był prokurator dywizji, kapitan Wolfgang Tepke. Przesłuchiwał krnąbrnego Górnoślązaka codziennie. Polował na jego potknięcie w zeznaniach. Po świętach z urlopu wróci obrońca z urzędu przy sądzie polowym dywizji, kapitan Bertram von Adorno. Osoba tego typu prawnika była powodem pośpiechu prokuratora.

Natomiast w głowie prokuratora, członka NSDAP w cywilu, wylęgnął się piekielny pomysł: niechby Polak wziął całą winę na siebie! A wtedy wilk będzie syty i owca cała. Gdy się przed sądem polowym okaże że hieną frontową jest Polak pomyłkowo wcielony do Wehrmachtu, zespół sędziów chętnie w tę bujdę uwierzy. Powód do wykluczenia obcokrajowca z Wehrmachtu - oczywisty!

Wówczas pozostali członkowie załogi czołgu opuszczą więzienie. Pozostał do rozwiązania moralny aspekt afery: czy w umotywowaniu wykluczenia Antoniego Sz. z Wehrmachtu uwiarygodnić sądowe kłamstwo, czy w ogóle sprawę przemilczeć.

Od początku Antek Sz. grał va banque: albo wszystko, albo nic! Dla niego liczyła się przysięga złożona w Piekarach Śląskich podczas wiecu przy kopcu Powstańców Śląskich. W ogóle w całości odrzucał rozwiązanie proponowane przez prokuratora. Powtarzanie przesłuchań było stratą czasu.

W kasynie oficerskim buszował przeciek poglądów starego generała na sprawę hien frontowych, którego prawie w każdą noc męczyły zmory odwrotu spod Moskwy. Dywizja straciła połowę czołgów, czyli około sto załóg. Gorzki smak klęski przyczynił się do reorientacji w wielu sprawach, lecz zadrą bardzo głęboką była utrata tak wielu znakomitych czołgistów...

Podobno po kilku kieliszkach koniaku odniósł się do parszywej sprawy czterech hien frontowych. Zgodnie z tradycją mieli stanąć przed plutonem egzekucyjnym nazajutrz po stwierdzeniu ich winy, ale z powodu świątecznego nastroju nie powołał posiedzenia Sądu Polowego. Ale po świętach koniec zwłoki, tradycji stanie się zadość...

Lecz tym razem chodziło o doświadczoną załogę. Pozbycie się z powodu marnych pieniędzy najlepszych - nieprędko zastąpi ich lepszymi. Ponieść tak dotkliwą stratę z powodu jednego złodziejaszka z przylepnymi paluchami, to luksus, na który po dopiero co poniesionej klęsce nie było stać dywizję. Dlatego spuścił prawników z łańcucha, niech wreszcie mu udowodnią, że ich użyteczność nie jest iluzoryczna.

Ile razy można prosić? Trzy, pięć ale żeby aż dziesięć razy?! Prokurator, inkasując odmowę za odmową, czuł się poniżonym przez polsko-niemieckiego kundla. Dziesięć razy prosił Sz. po raz ostatni:
- Robię to dla twojego dobra. Zgódź się! - A ten kundel odpowiadał:
- Nie złożyłem przysięgi żołnierskiej i nikogo nie okradłem.
Wobec tego prokurator postanowił zrealizować plan B.

Komendant więzienia, podobnie jak prokurator, byli fanatycznymi wielbicielami Hitlera. Poza tym stykiem byli biegunami urody ludzkiego gatunku: prokurator był wysoki, komendant niski, prokurator chudy, komendant gruby, prokurator był abstynentem, a komendant prawie uzależniony od alkoholu... Prokurator Tepke, zwany Robespierem 26 dywizji pancernej, w rozmowie z komendantem więzienia powiadomił go, że mu za godzinę podrzuci hienę frontową. O szczegółach wieczorem w kasynie. Z delikwentem może zrobić, co zechce - byle sprawę załatwił w krótkim czasie. Po świętach z urlopu wróci przeklęty pięknoduch Adorno, wielki i niezależny prawnik, który w przypadku hieny-czołgisty, aby zyskać na czasie, znajdzie tak zwane okoliczności łagodzące. A na co mu one? Do zademonstrowania niezawisłości prawa także w armii, jeżeli tytuł cywilizowanej nieobojętny.

Komendant więzienia potraktuje hienę według wskazówek prokuratora i doda ze dwa pomysły własne. Jeżeli osiągną wytyczony cel, zadowolą dowódcę dywizji, na pewno nie pożałują przyłożenia się do roboty.

Komendant więzienia domyślił się, że wziął na siebie zlikwidowanie problemu wraz z więźniem. Nareszcie otrzymał czyste od niedomówień zadanie nieobwieszone warunkami. Skoro miał to zrobić, czym prędzej zdjąć kłopot z głowy samego generała - stać go było na to! - niezwłocznie przystąpił do działania. Pomyślał o feldweblu sadyście. Rudim Fiebichu, o podoficerze do zadań specjalnych.

Ilu więźniów razem wyprawili na tamten świat? Pół tuzina? Tuzin? Trudność policzenia nie tkwiła w ich sumieniach. To, co przeżyli podczas odwrotu spod Moskwy, skłoniło ich do zaniechania statystyki o znamionach kolekcjonerskich. Nie zawracali sobie głowy przyszłymi sukcesami i porażkami - będą na zimno robili swoje - byle zadowolić tych, od których łaski lub niełaski zależała odległość kwatery od frontu: im dalej - tym lepiej!

Konwojenci przyprowadzili więźnia z przesłuchania u prokuratora. Feldwebel Fiebich już czekał na nich w kancelarii więzienia.

W czasie zimy stosował niezawodny sposób na zaaplikowanie zdrowemu organizmowi ostre zapalenie płuc. Na wartowni kazał przyszłej ofierze włożyć na płaszcz ciężki kożuch wartowniczy, długi do kostek. Osobiście wyprowadził więźnia na dziedziniec spacerowy - tylko koło spacerowe było wolne od śniegu. Na rozgrzewkę prześladowca zaaplikował ofierze pięć okrążeń. Kapał mu ciurkiem pot z nosa? Kapał, ale za mało. Następne pięć okrążeń biegł Sz. brnąc w śniegu po kolana, obok wolnej od śniegu ścieżki spacerowej. Długi do kostek kożuch był przyczyną częstych upadków. Feldwebel, biegnąc równolegle ścieżką wolną od śniegu, z bliska sprawdzał postępy swej szykany. Był coraz bliżej zadowolenia. Ażeby doprowadzić siebie do pełnego zadowolenia, kazał więźniowi pokonać jeszcze jedno okrążenie...

Gdy ofiara zaczęła padać twarzą w śnieg po kilku krokach, a po powrocie do pozycji pionowej łapać powietrze jak ryba wyrzucona z wody na piaszczysty brzeg, uznał stan więźnia za zadawalający. Przywołani wartownicy zanieśli to ciężkie ścierwo do karceru w podziemiach więzienia. Rozebrali go do spodni i koszuli, a feldwebel osobiście wylał na więźnia wiadro pełne lodowatej wody...

Co uratowało Antka Sz. przed ostrym zapaleniem płuc? Przed wojną był młodzieńcem uprawiającym kilka dyscyplin sportowych. Miał kilka sukcesów lokalnych w podnoszeniu ciężarów. Drugą ulubioną przezeń dyscypliną była gimnastyka, uprawiana w sekcji gimnastycznej Sokoła. Zimową porą grał w hokeja.

Antek domyślił się, że oprawcom chodziło o ostre zapalenie płuc. Nie wiedzieli, że oblane zimną wodą odzienie, do cna wycieńczonego więźnia, okrywało byłego sportowca.

W celi o wymiarach ceglastej podłogi półtora metra na metr, bosy, zmuszał ciało do ruchów gimnastyki podstawowej, przerywanych często przysiadami. Przerwał ćwiczenia dopiero wtedy, gdy temperaturą własnego ciała osuszył koszulę, a z pewną zwłoką także i spodnie.

Około północy feldwebel przyszedł sprawdzić skutki tortury. Antek, zorientowany w sytuacji udawał umarlaka. Udawał tak przekonywująco, że feldwebel nie wylał na niego drugiego wiadra z wodą.

W godzinach rannych komendant więzienia osobiście przyszedł sprawdzić skutki roboty podoficera do zadań specjalnych. Wynik oględzin był zadawalający.

Wkrótce po komendancie zajrzał do karceru specjalista od aplikowania zapalenia płuc. Po namyśle wygonił z celi półnagiego więźnia na siarczysty mróz. Wprawdzie tylko na kilka minut, ale mogły być owe minuty przysłowiową kropką nad i...

Prosto z podwórza ofiara została formalnie przyjęta do więziennego szpitala. Antek symulował krańcowo wycieńczonego. Modlił się w duchu do Wszechmogącego o kogokolwiek z sercem.

Gefrejter Rudi Hanapi nie miał anielskich skrzydeł, ale ofiarą sadysty zajął się z anielską czułością. Powodem była odraza i pogarda do feldwebla Fiebicha. Na sali z czterdziestoma łóżkami nie musiał szeptem rozmawiać z nowym. Komendant więzienia był wieprzem, a egzekutorem jego świńskich pomysłów był ponury facet z czołem na dwa palce - psychopata...

Naczelny lekarz więziennego szpitala, gdyby pracował w wywiadzie, to byłby agentem dwustronnym. Tylko gefrejter Rudi Hanapi wiedział, że jego zez też był fałszywy - jako Austriak nienawidził Prusaków.

Po świętach do dywizji i służby wrócił z urlopu kapitan Adorno. Sytuacja wokół czołgisty, który umierał na zapalenie płuc i nie umiał umrzeć, zainteresowanych jego zgonem sprowokowała do radykalnych pociągnięć.

O przysłowiowe pięć minut za późno. Do unicestwienia ich planu przystąpił stróż przestrzegania prawa w armii, kapitan Bertram Adorno. Dossier sprawy czołgisty Antoniego Sz. dostarczył mu ustnie lekarz naczelny więzienia.

Adwokatowi w mundurze udało się rozdzielenie sprawy żołnierskiej przysięgi od sprawy hien frontowych. Niczego by nie wskórał, gdyby stary generał po odwrocie spod Moskwy nie rozstał się z poglądami typowego militarysty. Nadal uważał, że postawienie hien, ale doświadczonych czołgistów przed plutonem egzekucyjnym było luksusem, na który nie było Wehrmacht stać.

Posiedzenie Sądu Polowego odbyło się o nietypowej porze - wczesnym rankiem. Polemiki między oskarżeniem i obroną nie było. Oczywiście na życzenie starego generała. To on ferował wyroki: byk kantynowy dostał rok kompanii karnej, załoga trefnego czołgu po trzy miesiące kompanii karnej. Górnoślązaka z Katowic, z powodu nielegalnej obecności w szeregach Wehrmachtu, w trybie natychmiastowym został z niego wykluczony.

Etapami, odwszenie, ogołocenie munduru z wehrmachtowskich naszywek, zaopatrzony w suchy prowiant na kilka dni oraz zaświadczenie Sądu Polowego z uwagą, że posiadający niniejsze zaświadczenie jest upoważniony do korzystania z Deutsche Reichsbahn 2 lub 3 klasy. Dnia 27 lutego 1942 roku rozpoczął podróż z Orła do Katowic. Bilet był ważny tylko na tej trasie.

Żandarmów na punktach kontrolnych w strefie przyfrontowej interesowało wyłącznie zaświadczenie o odwszeniu. Lecz od dworca gdańskiego począwszy wygląd Antka - bez pasa i naszywek wehrmachtowskich na mundurze, budził zainteresowanie żandarmerii. Trzykrotnie był zatrzymywany na dworcach do wyjaśnienia sprawy.

Po trwającej dwa tygodnie podróży Antek Sz. na katowickim dworcu sobie postał na peronie i ze wzruszeniem oddychał zdrojowym powietrzem...

Po łzach radości... Nieprawda! Ledwo Antka poznali... Skurczył się... Co tam skurczył! Jego straszny wzrok krzyczał: "Nie podchodźcie do mnie, bo czułości i wielbienia nie znoszę!" Na krótko chciał być z matką sam na sam. Same dziwactwa z niego wyłaziły...

To nie były dziwactwa. Począwszy od Wrocławia był pod czułą inwigilacją gestapo. Obawiał się, że dranie zapukają za chwilę do drzwi. Dzięki Bogu nie zapukali.

Rzecz nie do wiary - między ojcem i synem nie było zgody w poglądach politycznych. Antek, zamiast opowiadać o swoich przeżyciach, wypytywał ojca , braci i kuzynów o dojścia do podziemnej armii polskiej.

Zdaniem ojca wszystkiemu winna była przysięga złożona na wierność Polsce na kopcu w Piekarach Śląskich. Jego szczęśliwy powrót do domu, czyli do życia, skwitował ojciec z niezłą znajomością rzeczy:
- Miołeś, synku, wielkie szczęście, że twoja dywizja była naszpikowana oficerami Reichswery.

Dali mu spokój jeden tydzień. W siódmym dniu romansu z kochaną rodziną i nie mniej kochanymi Katowicami, do pełnienia swych obowiązków przystąpił mąż zaufania NSDAP, czyli blockleiter Szczyrba. Zaproponował Antkowi dwa wyjścia: partia da mu volkslistę trzeciej kategorii, aby mógł czym prędzej wrócić do Wehrmachtu i zmyć hańbę odmowy złożenia przysięgi, albo jutro w biurze personalnym kopalni Kleofas zgłosi się do pracy. Antek Sz. wybrał pracę górnika.

Klęska stalingradzka dla dotąd brunatnych Szczerbów była sygnałem do wycofania się z trampoliny przed skokiem do basenu bez wody... Zatrudniony w rachunkowości Huty Baildon, kochający swą rodzinę blokckleiter przyszedł do Sz. z propozycja politycznej wagi; on zdradzi partię na rzecz polskiej rodziny Sz., a po wojnie przegranej przez Hitlera Sz. zaświadczą, że był polskim rodzinom przychylny. Ale w czym rzecz? Jutro o świcie przyjdzie gestapo po Antka. Ktoś go sypnął. Blockleiter zasugerował zagrożonemu natychmiastową ucieczkę dachami jak najdalej od trzech inwigilujących go gestapowców. I co dalej? Antka może uratować tylko natychmiastowy, ochotniczy zaciąg do Wehrmachtu. Niech, jak zlezie z dachów, co tchu pobiegnie do wehrbezirkskomando (komendy wojskowej).

Sugestia blockleitera została w pełni wprowadzona w życie - nawet do domu nie wstąpił, gdyż tak mu radzili nie kochający gestapowców wehrmachtowcy.

W dniu składania żołnierskiej przysięgi przez batalion piechoty W Strzelcach Opolskich, strzelec Antoni Sz. nie musiał stanąć na placu do przysięgi. Uwierzono jego oświadczeniu, że przysięgał Rzeszy i führerowi podczas pierwszej służby w Wehrmachcie. Czyżby wiedział z góry, że nie sprawdzą?!

16 grudnia 1943 roku Antek Sz. zdezerterował z Wehrmachtu. do partyzantów operujących na wyżynie górskiej Vercors. Powiedział po wojnie, że wojowania było niewiele, natomiast chodzenia po górach w obrzydliwym nadmiarze.

Na terenie Włoch 4 października 1944 roku powtórzył przysięgę z Piekar Śląskich na wierność Polsce.

Po wojnie, w dniu 20 lipca 1946 roku, na pokładzie MS Sobieski popłynął z portu Leigh w Szkocji do Gdańska. Rok później Antek Sz. ożenił się z ciężarną narzeczoną. Przeniósł się do Gliwic. Nie miał żądnych kłopotów politycznych w okresie stalinowskim? Nawet sporo. Wstąpił do partii, aby się uwolnić od jej natręctwa.

Antek Sz. był pierwszym absolwentem wieczorowej szkoły inżynierskiej w Katowicach. Mimo dyplomu inżyniera partia zablokowała jego karierę. Rok 1968 z jego antysemityzmem oraz inwazją demoludów na ofiarę - Republikę Czechosłowacką, wstręt Sz. do komunizmu osiągnął himalajski pułap...

W 1972 roku Antek Sz., syn powstańca śląskiego, legalnie wyjechał do Republiki Federalnej Niemiec. Znajomych i przyjaciół, którzy znali przeszłość Antka, przekonywał, że jego postępowaniem steruje coraz ostrzejszy wstręt do komunizmu romansującego z nacjonalizmem...

Antek, którego lubiliśmy, umarł w Duisburgu w 2002 roku.


Antoni Elsner


Biogramy wcielonych
Relacje i wspomnienia
Album fotografii
Archiwa - gdzie szukać?
Literatura tematu
Polecane linki
Podziękowania
Strona główna
Ostatnio dodane
Księga gości



W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej