W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej
Dlaczego wcielano
Wcielenia 1940-1945
Wcielenia w liczbach
Czy wcielano do Waffen-SS?
Polacy obywatele III Rzeszy
W Polskich Siłach Zbrojnych
Pozostałe artykuły

Józef Brandys


Józef Brandys

Urodziłem się 4 marca 1923 r. o północy w Przedborowej [wówczas Schönheide w Niemczech, obecnie w powiecie ząbkowickim na Dolnym Śląsku]. Imię Józef nadano mi w kościele w Wadowicach. W Wadowicach też urodzili się oboje rodzice.

W wieku dwóch lat umarł mi ojciec, zostałem na utrzymaniu i wychowaniu matki, Teresy z domu Mozgała, zamieszkałej w Witanowicach obok Wadowic. W czwartym roku życia doszedł ojczym o twardej i karnej ręce. Wymagał bezwzględnego posłuszeństwa oraz w późniejszym czasie - pomocnej pracy przy gospodarce.

Po wybuchu II wojny światowej - mając lat 16 - podjąłem pracę w kopalni węgla "Makoszowy" koło Zabrza, oddalonej o 12 km od miejsca zamieszkania. Pracę tę podjąłem za poradą starszych, ponieważ w ten sposób uniknąłem wywózki na roboty w głąb Rzeszy. Na kopalni pracowałem jako ładowacz węgla, gdzie norma dzienna wynosiła 22 tony do załadowania. Po roku czasu zostałem dokooptowany jako pomoc przy starszym strzałowym i przy zabudowie wyrobiska. Na tej kopalni pracowali też jeńcy brytyjscy o imionach Bill, Tom i Arthur. Wtedy nikt z nas nie myślał, kto będzie prędzej w Londynie. Anglicy pracowali z nami, oczywiście bez normy. Z nimi nabrałem pewniejszego ducha politycznego. Wpajali we mnie, że Anglicy będą przegrywać bitwy, ale wojnę na pewno wygrają. Dyskutowaliśmy w wolnych chwilach o całej sytuacji wojennej. Muszę przyznać, że wiele przez nich sobie wpoiłem jeśli chodzi o politykę.

22 lipca 1942 r. zostałem powołany do armii niemieckiej, do miejscowości Zgorzelec (Görlitz) do 2 kompanii zmotoryzowanej. Nie było wyjścia. Trzech moich kolegów odmówiło (B. Malczyk, Rufin Pośpiech, Rudolf Połap) i zakończyli żywot w Oświęcimiu w 1943 r. [właściwie Rufin Pośpiech zmarły 30 września 1942 r. oraz Rufin Połap zmarły 20 maja 1942 r.]

W koszarach - po przeszkoleniu - szykowali nas na front wschodni. Wysłali niektórych do dentysty na leczenie uzębienia, między innymi ja się zgłosiłem. Pewnego dnia wracając wcześniej od dentysty, po obiedzie utkwiłem w ubikacji na parterze w koszarach. Ponieważ trwała jeszcze musztra na placu koszarowym, postanowiłem tę godzinę przeczekać, aby uniknąć choć na krótko służby. Ponieważ powołanie do służby było wbrew mojej woli i sumieniu, z czasem podjąłem cichą walkę z okupantem, tym razem wypisując na ramiaku w toalecie w języku niemieckim tekst: "Wir sind englische Soldaten, weg mit Hitler, heil Churchill" ("My jesteśmy angielskimi żołnierzami, precz z Hitlerem, niech żyje Churchill"). Zrobiła się wielka afera i nagonka, pisaliśmy pod dyktando różne zdania, w których ja wyczułem powtarzające się te same wyrazy: Hitler, Stalin, Mussolini i Churchill, gdzie próbowałem popełnić podwójny błąd. Zakaz wyjścia na miasto, capstrzyk, wyrafinowane napięcie rosło, wyczuwaliśmy, że dyscyplina rośnie z dnia na dzień, czułem, że pętla mi się zaciska. Pisałem do domu, do matki z poczty miejskiej, że może długo nie będę pisał, bo wyjedziemy w dal (aby matkę uspokoić, gdyby coś się stało).

Krótko przed Bożym Narodzeniem, około trzydziestu rdzennych Niemców z naszej kompanii wysłali na front wschodni pod Stalingrad, pozostawiając nas przez sześć miesięcy jako kompanię karną, złożoną z niepewnego elementu narodowego. Mimo dalszych przesłuchań przez prowadzących śledztwo, Gestapo nie mogło wykryć winnego z powodu błędów ortograficznych. Jak wiadomo, Niemcy zaciągali do wojska chłopców z podbitych terenów. Rekruci ci prawie nie mieli żadnej szkoły niemieckiej, toteż po wykryciu pisma jego porównywanie z przeprowadzonym dyktandem nie dało konkretnych rezultatów, gdyż za dużo było podobnych błędów.

13 maja 1943 r. kompanię naszą wysłali do Francji, co było nam bardzo na rękę. W mieście Lille rozdzielili nas po dwóch na kompanię. Ja zostałem przydzielony do kompanii "czarnych" saperów. We Francji wszedłem w kontakt z podziemiem w mieście Eu w północnej Francji, koło małego portu Le Treport, gdzie przy kontroli na moście [członek podziemia] był legitymowany. Okazało się, że to Czech o nazwisku Mlady Melicher. On to właśnie prowadził podziemie jako zawzięty komunista.

Mając bliższe kontakty z podziemiem francuskim dzięki panu Mlademu zaopatrywałem ich w miarę możliwości w krótką broń i amunicję do niej, przekazywałem plany ułożonych min na wybrzeżu koło St. Valery oraz różne wiadomości dotyczące ruchu niemieckich wojsk.

W międzyczasie przy pełnieniu straży na moście spotkał mnie mały incydent: "napad" w godzinach policyjnych niemieckiego generała jako kontroli czujności na warcie. Chodziło o hasło, ale hasła nie wydałem, bo w ogóle zapomniałem go przy takim zaskoczeniu. Napad był sfingowany: generał wraz ze świtą dwóch pułkowników i majora z bronią w ręku chcieli zastraszyć wartowników. Za wyjście obronną ręku z tego zdarzenia otrzymałem 14 dni urlopu, a mój partner za spanie na dyżurze otrzymał 21 dni kompanii karnej.

Z Francją łączyło mnie dużo niebezpiecznych przeżyć, jak między innymi wypuszczenie dziewięciu patriotów francuskich z remizy strażackiej w Escarbotin. Przekazałem też podziemiu części niewypału V-1, który po wystrzeleniu z przeciwległego wzgórza runął na ziemię, rozlatując się na części. Nie doprowadzając do komendantury ujętego cywila z transportem masła i mięsa (...) uzyskałem większe uznanie u Francuzów.

Służba w kompanii saperów w miejscu o strategicznym położeniu geograficznym, nad którym przelatywało dzień w dzień tysiące bombowców, dała bogate przeżycia, zwłaszcza jeżeli się do nich dążyło. Przy poszukiwaniu lotników alianckich, którzy skakali na spadochronach, kiedy ich maszyny się paliły, staraliśmy się ich ocalić i ukryć lub wskazać Francuzom miejsca, pod które mogli donieść ubrania cywilne. Miałem wielkiego wroga w postaci oficera niemieckiego o nazwisku Karach. Był on z pochodzenia wschodnim Prusakiem, wielkim przeciwnikiem polskiej mowy, za co byłem często szykanowany, nawet Niemcy zapowiadali mu pewną zemstę. Miałem zamiar, że użyję ostatecznego środka, lecz w porozumieniu z podziemiem, a raczej z Czechem panem Mladym, postanowiłem uciec z armii niemieckiej razem z bronią, toteż przygotowywałem się do ucieczki w dogodnym czasie.

Postanowiłem zdecydowanie, że 6 lipca 1943 r. muszę oddalić się ostatecznie. Wieczorem - pod drutami pod napięciem - wymknąłem się z siedziby, schronów-ziemianek. Mój cel już od tygodnia obserwowałem, miała to być moja niewiadoma "przystań", nie wiadomo na jak długo. Była to stara cegielnia porośnięta już zielenią. Tam też miałem trzy otwory wyjściowe, pięć koców, kołdrę i poduszki oraz karabin i 20 naboi. Jedzenie donosiły kobiety w różnym czasie i o różnych porach dnia, nieopodal cegielni w krzakach, średnio co drugi dzień.

Ukrywałem się przez dziewięć miesięcy. 12 kwietnia 1944 r. nastąpiła ostateczna akcja: doprowadzić rybaków w porcie do łodzi, tłumacząc wartownikowi, że prowadzę rybaków na połów ryb dla naszego regimentu 863 [zapewne 863 pułk grenadierów, czyli Grenadier-Regiment 863 podporządkowany 348 Dywizji Piechoty - 348 Infanterie-Division], na co machnął ręką. W międzyczasie w łodzi znalazło się dwóch cywilów, a cztery mile od brzegu czekała brytyjska kanonierka. Dopłynęliśmy do niej, szybko załadowaliśmy się i odpłynęliśmy w kierunku Wielkiej Brytanii do portu Southampton. Tam okazało się, że cywilami byli ludzie o wyznaczonym pewnym zadaniu (szpiedzy do spraw V-1).

Po kilku dniach zabrał mnie polski oficer łącznikowy i dostarczył do Szkocji, do polskiej jednostki wojskowej. W Szkocji po złożeniu pewnych dodatkowych wyjaśnień wstąpiłem do polskiej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Był to dla mnie najszczęśliwszy dzień w moim życiu. 20 kwietnia 1944 r. zostałem polskim żołnierzem na obczyźnie.

Następnie przeszedłem przeszkolenie spadochronowe i szybowcowe, po czym zostałem ulokowany w 15 plutonie żandarmerii wojskowej. Cała brygada gotowa do boju czekała na datę desantu nad Warszawą, która się krwawiła podczas powstania. Wyczuwaliśmy, że tam w kraju oczekiwali nas rodacy, lecz niestety, nie dana nam była ta prosta droga do Warszawy, czym byliśmy częściowo zawiedzeni.

Wojna toczyła się dalej, a my czekamy na lotniskach gotowi do boju. Czas nerwowy: co to będzie, kiedy nareszcie ruszymy? Wreszcie, po długich oczekiwaniach weszliśmy do samolotów w dniu 21 września 1944 r. o godz. 14.20 i polecieliśmy ze śpiewem tanga spadochronowego na ustach: "Dziś skaczemy, mówiąc niech cholera bierze..." a po cichutku każdy błagał: "Boże, Ty mnie strzeż". Szumiały motory samolotu, a w naszych rękach różańce, i szept: "Boże, broń mnie ode złego". Pod nami wirowały morskie fale... ale to już ziemia i kanały. Lecz, niestety, to nie polska ziemia, to Holandia. Arnhem, Driel, tam na dole piekło się zaczęło. Jezus, Maryja!

A było to dnia pamiętnego 21 września 1944 r. o godz. 16.20. Na dole czekają na nas czterokrotnie większe siły niemieckie. Nie jesteśmy w komplecie. Dywizjon artylerii przeciwpancernej, piętnaście dział 57 mm od czterech dni wspierał Brytyjczyków, a kilkanaście naszych samolotów było trafionych i musiały zawrócić do baz. Operacja "Market Garden" zawiodła mimo mężnej walki spadochroniarzy oraz wielkiego wysiłku żołnierzy. Plan był nieudany, przeliczono się z szybkim ruchem wojsk nieprzyjaciela oraz z jego zmasowaną ilością pancernych oddziałów. Po kilku dniach boju dały się odczuć braki zaopatrzenia: amunicji, żywności, opatrunków, a to wszystko z powodu niskiego pułapu chmur, jak również opóźnienia dołączenia 30 Korpusu.

Brygada miała za zadanie wesprzeć brytyjską 1 Dywizję Powietrznodesantową. Z powodu braku środków przeprawy przez Ren na stronę północną pomoc była bardzo trudna. Tylko w dwóch punktach przeprawiono jeden batalion, który w całości został rozbity przez Niemców. Zapadła ostateczna decyzja podjęta przez Montgomery'ego o wycofaniu l Dywizji Powietrznodesantowej. Dnia 25 września 1944 r. o godz. 16.00 brygada zorganizowała ubezpieczenie południowego brzegu Renu w rejonie Driel, po czym przegrupowała się w rejon Nijmegen.

Wycofano 2 398 żołnierzy. Straty - 1 Dywizja Powietrznodesantowa: 6462 żołnierzy. 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa: 411 żołnierzy zabitych, 158 rannych, 173 zaginionych. Po bitwie 1 SBS została przerzucona do rejonu Ravenstein, Herpen i Nerloon, gdzie wykonywała zadania związane z ochroną lotniska. 10 października powróciła do Wielkiej Brytanii. W ten sposób skończyły się żołniersko-spadochroniarskie marzenia o udziale w masowym desancie w celu wyzwolenia kraju pod czaszą spadochronu, z bronią w ręku. W Wielkiej Brytanii po uzupełnieniu sił, czekaliśmy na ostateczny skok spadochronowy do Ojczyzny, lecz do niego nie doszło, dziwna polityka.

Zakończenie wojny 9 maja 1945 r. zastało naszą kolumnę kierującą się do portu na Tamizie w samym środku Londynu. Była to godzina 11.00, wielka manifestacja londyńczyków, wyciągali nas z samochodów i wspólnie tańczyliśmy i raczyliśmy się napojami. Była to wielka frajda, ale nie całkiem dla Polaków, dokąd my teraz?

W porcie załadowaliśmy się z pełnym sprzętem na okręty - w sumie były to trzy kolosy. Załadowani na statki z mocnym zakotwiczeniem sprzętu samochodowego, płynęliśmy przez burzliwy kanał, czemu towarzyszyła niepewność, co będzie dalej. 10 maja wylądowaliśmy w porcie belgijskim Ostenda. Po wyładowaniu sprzętu na drugi dzień posunęliśmy się dalej w głąb Niemiec. Przypadło nam okupować ich północne tereny, jak Bersenbrück, Bramsche, Fürstenau, Osnabrück. Postanowiłem w 1946 r. odwiedzić Francję, te tereny, na których przebywałem podczas okupacji Francji. Zaczęło się od kościoła, gdzie miejscowy ksiądz parafii Escarbotin bardzo miło mnie przywitał podczas kazania z ambony, jako że kiedyś w innym mundurze tu też chodziłem do kościoła. Wówczas tylko dwie osoby dobrze go znały i wiedziały, ile pomagał. A potem byłem gościem miejscowego zegarmistrza, pana Gascho. Miałem codzienne zaproszenia w gości do rodzin francuskich.

Odwiedziłem w Eu rodzinę czeską pana Mladego, gdzie chciałem się pokazać dalej z dobrej strony. Była tam córka o imieniu Boska (Barbara). Niestety, oficjalnie byłem wcześniej faszystą, mimo że tyle pomagałem wtedy patriotom. Była piękna, grała na skrzypcach, bardzo mi się podobała. Myślałem, że kiedy teraz odwiedzę ich w mundurze alianckim, to będę miał inne względy. Niestety, dalej byłem faszystą, mimo mych zasług, bo byłem "andersowcem". I tak spędziłem urlop wśród bliskich przyjaciół. Spotkał mnie jeden z tych dziewięciu, co ich wypuściłem na wolność. Niezmiernie był mi wdzięczny.

Okupacja Niemiec się kończyła, czas do domu wracać. Powróciłem do kraju 22 lipca 1947 r., na Śląsk do Pszczyny. Podjąłem pracę (na brytyjskich papierach budowlanych) u architekta powiatowego w Pszczynie jako instruktor budownictwa wiejskiego.

Przeszedłem w Łodzi dalsze szkolenia w budownictwie: jako instruktor I stopnia, później skończyłem technikum budowlane we Wrocławiu, gdzie otrzymałem uprawnienia budowlane. Pracowałem jako instruktor budowlany w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach w Wydziale Rolnictwa. Po półrocznym okresie zostałem zwolniony z pracy jako posiadający niejasne oblicze ideologiczne.

Znalazłem miejsce w Okręgu Lasów Państwowych w Katowicach z siedzibą na Brynowie, u dyrektora Feliksa Kamienieckiego. Po przeszkoleniu leśnym pracowałem jako inspektor Lasów Państwowych ds. inwestycji. W 1956 r. zjawiłem się w Kotlinie Jeleniogórskiej, w Sobieszowie, gdzie podjąłem pracę w Rejonie Lasów Państwowych w dziale technicznym. W latach 1966-1975 pracowałem w Karkonoskim Parku Narodowym w wydziale ds. technicznych. W 1980 r. otworzyłem zakład rzemieślniczy zajmujący się murarstwem i malarstwem. 2 stycznia 1989 r. przeszedłem na emeryturę.

W 1995 r. przeprowadziłem się wraz z żoną, chorą na miażdżycę, do Domu Pomocy Społecznej "Złota Jesień" w Cieplicach. Tam też 20 maja 1996 r. moja żona umarła. Tutaj w "Pogodnej Jesieni" (tak obecnie się to zwie) nie spoczywam na laurach oraz dorobku tegoż ziemskiego padołu. Na tym podglebiu dalej toczy się moje życie zmierzające ku schyłkowi, ale staram się to robić z werwą życiową, zawsze ukierunkowany na przyszłość. Choć z wykształcenia jestem budowlańcem, przez 23 lata byłem także leśnikiem. Może stąd moje umiłowanie przyrody i chęć codziennego obcowania z jej pięknem. Ciśnie mnie potrzeba przelania mych odczuć na płótno malarskie lub na papier. Jest to moje hobby, które z potrzeby serca realizuję.

Maluję pejzaże, różnobarwne kwiaty, zwierzęta i ptaki. Staram się oddać w obrazach to piękno natury, które często nie dostrzegamy, przechodząc obok. Żyję z nadzieją, że może nadejdzie dzień, kiedy moje prace będą miały większą wartość niż cena mojego trudu i farb. Zmiana warunków i środowiska życia wymusiły na mnie potrzebę podzielenia się z innymi refleksją wyrażoną w kolorze lub w wierszu.

Choć często pęka mi głowa od różnych kłopotów osobistych, to dzięki malarstwu i poezji czuję w duszy swoisty spokój, odczuwam muzykę barw i myśli, która koi umysł i zachęca do życia i dalszej twórczości. Otrzymałem kilkanaście dyplomów i podziękowań za swoje występy artystyczne, wystawy prac twórczych malarstwa, grafiki, piosenki oraz własne poezje z lat 1944-1945, które miały miejsce w koszarach, szkołach i domach kultury, a także za krzewienie wśród młodego pokolenia Polaków patriotycznych tradycji oręża polskiego.

Jestem szczęśliwy, że w tym wieku mogę jeszcze być przydatnym dla otoczenia i tworzyć różne dzieła. Zapłatę stanowi podziw oglądających, ich sposób przeżywania piękna, które czerpią z mych dzieł i występów. Pamiętam o prawdzie, że "zegar czasu" zawsze kieruje się ku przodowi swoim naturalnym prawem, to jednak są w życiu godziny i minuty, kiedy zdarza się w nich więcej, niż w ciągu wielu lat. Ufam, że tak się dzieje ze mną na dziś i na jutro. Czego życzę i Wam - czuwajcie nad sobą.


Jelenia Góra, 19 marca 2002 r.



[Porucznik Józef Brandys zmarł 20 lutego 2012 r. w Miłkowie koło Jeleniej Góry, na krótko przed swoimi 89 urodzinami. Spoczął na cmentarzu komunalnym w Sobieszowie, dzielnicy Jeleniej Góry. Był odznaczony polskimi i brytyjskimi medalami pamiątkowymi. Służbę w Polskich Siłach Zbrojnych zakończył w stopniu kaprala.]


Józef Brandys


Źródła:

  • materiały otrzymane dzięki uprzejmości Pana Leszka Gańskiego
Biogramy wcielonych
Relacje i wspomnienia
Album fotografii
Archiwa - gdzie szukać?
Literatura tematu
Polecane linki
Podziękowania
Strona główna
Ostatnio dodane
Księga gości



W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej